Miałem już raz bloga. Było to dobrą dekadę temu. Jestem fanem rajdów samochodowych i to o nich wtedy pisałem. Nie pamiętam jak długo trwał ten stan rzeczy. Rok, może trochę więcej? Było to w każdym razie ciekawe doświadczenie, choć z perspektywy czasu stwierdzam, że podawałem tam zbyt dużo suchych faktów, a za mało przedstawiałem moich własnych przemyśleń. Bo chyba o to w blogowaniu chodzi, prawda? Człowiek dzieli się z innymi swoimi przemyśleniami. Publicznie. Choć w pewnym sensie anonimowo. Dobrze to rozumiem?
Generalnie coś takiego zawsze mnie trochę zniechęcało. Długo nie czułem większej potrzeby tego robić. A wydaje mi się, że jest to sprawa kluczowa. Może dlatego nie potrafiłem zrozumieć ludzi, którzy z taką pasją prowadzą swoje blogi. Nadszedł jednak moment, kiedy chyba to poczułem, ale nie było to na takiej zasadzie, że pomyślałem: "Kurczę, fajnie by było założyć bloga". Nie. Ta strona powstała z nieco innego powodu.
Muzykę kocham od niepamiętnych mi czasów. Chyba mam to po Tacie, bo on też ma do niej słabość. Gdzie leży tego przyczyna? Dobre pytanie. Zapewne chodzi o uczucia, które muzyka wywołuje, gdy jej słucham. Przy niej tak łatwo rodzą się marzenia (a jestem typem marzyciela...), przy niej przyjemniej biegnie czas, przy niej życie po prostu brzmi. Niestety, jeszcze nigdy nie udało mi się znaleźć odpowiednich słów, by dokładnie wyrazić, czym ona jest, jaką ma moc i ile potrafi wnieść. Może najprościej? Jest super :)
Oczywiście nie każda muzyka mnie kręci. Gustuję głównie w metalu i rocku, choć lubię też klasyczną. No i eteryczną. (Zakładam, że skoro już tu trafiłeś, drogi Czytelniku, nie trzeba Ci tłumaczyć, jaka to jest muzyka eteryczna.)
Muzyka towarzyszy mi praktycznie cały czas. Zauważyłem jednak, że najlepiej brzmi wieczorem i w nocy. W ogóle, uwielbiam tę porę doby (umówmy się, że potraktuję je jako jedno). My, romantycy, tak mamy. W dzień wszystko pędzi, hałasuje, jest wiele spraw na głowie, presja czasu (o tej godzinie to, za tyle i tyle tamto...), obowiązki... ale potem przychodzi wieczór i nagle (przynajmniej mi) rzeczywistość zdaje się nieco zwalniać. Mówiąc obrazowo, schodzi ciśnienie. Nie trzeba nigdzie się spieszyć, można siedzieć sobie w domowym zaciszu. Przychodzi noc, a w nocy wszyscy śpią, jest tak cicho i spokojnie. Problemy zdają się być wstrzymane, nie ma krzyków, nie ma polityki... Za oknem ciemno, jedynie gdzieś na horyzoncie migocze kilka światełek, czasem gwiazdy. Mam do tego wielką słabość... Człowiek nagle otrzymuje do ręki pewien stopień władzy nad czasem - w końcu dopóki się nie położę spać, kolejny dzień się nie zacznie. To dlatego tak dobrze uczy mi się wieczorem - gdy mam świadomość, że nie jestem niczym ograniczony, że praktycznie mogę siedzieć ile będę potrzebował, nawet całą noc (całą to może skrajny przypadek, ale oczywiście chodzi o sens :) ) I w takiej właśnie ciszy, w takiej trochę próżni, muzyka brzmi jakby była nie z tej Ziemi. W - wydawałoby się - znanych mi utworach, nagle słyszę całą masę rzeczy, które przeoczyłem za dnia. I nastrój jest inny, może bardziej refleksyjny, wrażliwy, liryczny... To naprawdę fascynuje. Ta nocna muzyka ma ogromną głębię i ogromną moc; gdy zajdzie słońce, potrafi sięgnąć do najgłębszych zakamarków mojego serca i ucha. A przy tym, jest prawdziwym endorfinowym rogiem obfitości.
Słuchanie muzyki, szczególnie nocą, sprawia, że jestem szczęśliwy. Szczęśliwy jednak jestem również wtedy, kiedy mogę się tą muzyką dzielić z innymi. Ciężko mi opisać przyjemność uczucia, że pokazałem komuś naprawdę interesujący zespół, czy też utwór; że to ja mogłem być tym, dzięki któremu ta osoba go poznała. To chyba jakiś rodzaj poczucia dumy, satysfakcji... czy po prostu, jak wspomniałem wcześniej - szczęścia.
Przez dwa lata miałem przyjemność prowadzić w studenckim radiu audycję o muzyce rockowej. Może kiedyś uda mi się jeszcze do tego wrócić, a póki co, jej funkcję musi przejąć internet.
Przez dwa lata miałem przyjemność prowadzić w studenckim radiu audycję o muzyce rockowej. Może kiedyś uda mi się jeszcze do tego wrócić, a póki co, jej funkcję musi przejąć internet.
Dlatego właśnie powstał ten blog.
Niesamowicie, trochę wręcz jak małe dziecko, cieszę się, że odtąd mam swój własny, internetowy, ciemny kącik, w którym królować będzie moja ukochana muzyka! I że mogę tym samym dzielić się nią z Tobą drogi Czytelniku. Będę naprawdę wniebowzięty, jeśli to właśnie tu poznasz jakiś utwór, który naprawdę Cię zachwyci i sprawi, że poczujesz się szczęśliwy.
Ja będę tu pisał trochę o muzyce, trochę o przemyśleniach i odczuciach, które we mnie budzi. Będzie więc bardzo subiektywnie, bo mogę :) Ta strona nigdy nie będzie startowała w konkursie na bloga roku. Nie
znajdziesz na niej nowatorskich rozwiązań, ani żadnych gadżetów. Nie
będzie kontrowersyjnych tematów, ani encyklopedycznych informacji. Wiem
dobrze, że nie każdemu się tu spodoba. Nie musi, żadnych szałów tu nie będzie. Jednak osoby o
pokrewnych, romantycznych, melancholijnych duszach, które "czują
klimat", z pewnością szybko się tu odnajdą.
A dlaczego "Nyctatonia" ? Przedrostek "nycto" (ze zlatynizowanej greki) tyczy się nocy, można go przetłumaczyć jako "nocny/a", "tonia" zaś dość oczywiście kojarzy się z dźwiękiem, muzyką. A przy okazji mała aluzja do Katatonii, która jest jednym z moich ukochanych zespołów i z pewnością nieraz zagości na tej mojej internetowej hali koncertowej :)
Raz jeszcze - bardzo cieszę się, że mogę Cię tu gościć. Mam nadzieję, że znajdziesz coś dla siebie i że wspólnie spędzimy na muzycznych uniesieniach niejeden wieczór. Pamiętaj też, że wszelki feedback z Twojej strony będzie zawsze mile widziany.
I na koniec mała prośba. Nie czytaj tego bloga w ciągu dnia, tylko wieczorem. A jeśli pojawi się tu coś, czego będziesz miał/a ochotę posłuchać, rób to proszę w słuchawkach. Inaczej połowa tego, co muzyka może dać, rozpłynie się w powietrzu. Naprawdę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz