Czy znacie jakieś piosenki dedykowane muzyce? Nie tylko piękne tak, że słuchając ich nie można wyjść z zachwytu nad tą formą sztuki, ale po prostu o niej mówiące. Bezpośrednio o niej przypominające. Bo jakby się tak zastanowić, samo słowo "muzyka" w tytułach piosenek tudzież albumów (nomen omen muzycznych ;) ) występuje jakoś wyjątkowo rzadko. Nie macie takiego wrażenia? Wiadomo, wokół tyle rzeczy, o których można grać i śpiewać (albo tylko grać), mniej lub bardziej wzniosłych... I choć jest w każdej piosence, to jednak zazwyczaj zdaje się być muzyka zapomniana, jakby przeoczona... Dzisiejszej nocy zapraszam na krótkie spotkanie z Arctic Plateau, które będzie takim drobnym jej uhonorowaniem. Bez jednak patetycznych hymnów pochwalnych, fanfar i coraz to bardziej wyszukanych epitetów - a zaledwie jedna, prosta, nieco zagadkowa piosenka, w dodatku traktująca też o paru innych rzeczach. Jak sami się jednak przekonacie, bardzo warta uwagi.
Najpierw parę słów o zespole, a raczej projekcie, kryjącym się pod trochę enigmatyczną nazwą Arctic Plateau. Na stałe tworzy go zaledwie jedna osoba, więc "zespół" byłby nieco przesadzony :) Nie wiem jak Wy, ale ja zawsze lubiłem słowo "arktyczny". Ma w sobie coś surowego i pięknego jednocześnie. Jest zimne, ale inaczej niż np. "mroźny" (swoją drogą też przyjemny wyraz)... jakby bardziej ciepłe... tak, ciepłe. Ale nie temperaturą, tylko czymś... hmm, głębszym. Czymś bliższym duszy, niż kreski na termometrze i energia chaotycznego ruchu cząsteczek otoczenia :) Z kolei główne znaczenie słowa "plateau" to płaskowyż. A zatem nasza dzisiejsza formacja to arktyczny płaskowyż. Z czym kojarzy się Wam taka nazwa? Widzicie lodowce Grenlandii, albo lepiej - Arktyki? Biała, martwa, a jednak bardzo czysta pustynia? Ja też mniej więcej tak postrzegam. No to właśnie muzyka Arctic Plateau taka nie jest :) Przynajmniej w większości, ale o tym za chwilę. A teraz jeszcze minimum faktów: jest to założony w 2006 roku projekt pewnego Włocha, który nazywa się Gianluca Divirgilio. Ja natknąłem się na niego stosunkowo niedawno, także wciąż jest to dla mnie dość świeże odkrycie, którym jednak spieszę się z Wami jak najszybciej podzielić :) Cóż, nie będzie chyba tajemnicą, jeśli zdradzę w tym miejscu, że czeka na Was jeszcze cała masa innych kapitalnych formacji - ale niestety, czas zdaje się biec linearnie, a ja do tego mam jeszcze teraz sesję... Stopniowo jednak dojdziemy do wszystkiego, obiecuję.
Najwyższa pora włączyć dzisiejszą piosenkę, bo gadam i gadam, a przecież to muzyka ma grać tu pierwsze skrzypce. Szczególnie dzisiaj, po takim wstępie. Proszę bardzo w takim razie, Music's Like... :
Najwyższa pora włączyć dzisiejszą piosenkę, bo gadam i gadam, a przecież to muzyka ma grać tu pierwsze skrzypce. Szczególnie dzisiaj, po takim wstępie. Proszę bardzo w takim razie, Music's Like... :
Tytuł jest intrygujący, jak początek jakiegoś długiego zdania, powieści... I w ogóle rzadka sprawa - zawiera wielokropek. Chciałoby się teraz napomknąć coś o płycie, na której piosenka się pojawia - zanim muzyka zdąży się rozwinąć - a tu proszę, dość mocne uderzenie od samego praktycznie początku. Więc dwa słowa o albumie za krótką chwilę, a teraz coś o tym, co słyszymy.
Zdecydowane wejście zaczyna się od perkusji i nim zdążymy się spostrzec, w słuchawkach brzmi już głos Gianluki Divirgilio. Głos ciepły i przyjemny trzeba przyznać, choć wcale nie jakoś spektakularny. Dość spokojnie płynie on sobie na tle gitar i wspomnianych bębnów. Spokojnie, bo ta piosenka to właściwie trochę ballada. Zaraz, za chwilę, okaże się zresztą, że niewiele nas w niej zaskakuje (dzięki temu szybko wpada w ucho), nie ujmuje jej to jednak niczego. Po pierwszej, jakby podwójnej zwrotce mamy krótki instrumentalny fragment z przyjemnym motywem na gitarze. A potem zwrotka druga i takie w niej słowa:
Zdecydowane wejście zaczyna się od perkusji i nim zdążymy się spostrzec, w słuchawkach brzmi już głos Gianluki Divirgilio. Głos ciepły i przyjemny trzeba przyznać, choć wcale nie jakoś spektakularny. Dość spokojnie płynie on sobie na tle gitar i wspomnianych bębnów. Spokojnie, bo ta piosenka to właściwie trochę ballada. Zaraz, za chwilę, okaże się zresztą, że niewiele nas w niej zaskakuje (dzięki temu szybko wpada w ucho), nie ujmuje jej to jednak niczego. Po pierwszej, jakby podwójnej zwrotce mamy krótki instrumentalny fragment z przyjemnym motywem na gitarze. A potem zwrotka druga i takie w niej słowa:
Consciously I've chosen my music,
You can use it when you need it,
In the storm of your desperate time,
In the middle of sorrow.
You can use it when you need it,
In the storm of your desperate time,
In the middle of sorrow.
Niesamowite, prawda? Osobiście, gdybym był muzyką, chyba schlebiałyby mi one bardziej, niż stwierdzenia typu "jesteś super!", "uwielbiam Cię", "jesteś najlepszy!". Zdają się bowiem świadczyć, nie tylko, że ta gałąź sztuki jest wielka, ale również, że ma ogromną moc, że potrafi pomóc, podnieść na duchu. Przytulić. Przy okazji warto wrócić na chwilę do pierwszej zwrotki i padających z kolei tam, słów:
Music's like memory that never dies.
Takie krótkie, a jak bardzo treściwe, prawda? Dla mnie, na przykład, wspomnienia są niesamowicie cenne. Prawdę mówiąc, może nawet trochę je przeceniam, ale to dlatego, że mam do nich ogromny sentyment (w sumie słabe usprawiedliwienie, wiem ;) ). Głównie do tych szczęśliwych, choć, z tego co zauważyłem, również nieco do niektórych z tych "gorszych". I wiele z nich ciągle świetnie pamiętam. A Gianluca Divirgilio proponuje nam właśnie, że muzyka mogłaby być jak pamięć, wspomnienie, które nigdy nie umiera. Które ciągle jest - i w głowie, i w sercu.
I coś w tym musi być, bo Music's Like brzmi nostalgicznie, czyż nie? Jak wspomnienie. Ciepłe, dobre, szczęśliwe, a jednak oddalone barierą czasu - zamknięte na zawsze w przyszłości, zostawione z tyłu, tym samym trochę uwierające.
Sposób w jaki śpiewa Gianluca też jest nostalgiczny. Wsłuchajcie się na przykład w refren. Czujecie jak szybuje po niebie, a pod nim przesuwają się obrazy z przeszłości? Szczególnie pierwsze dwa wersy - jakby wyśpiewywał soundtrack do wspomnień. A potem, swoją drogą, następuje jeden z moich ulubionych momentów tej piosenki. 2:50, gdy tak nagle, a jednocześnie tak genialnie płynnie wjeżdża (to najlepsze słowo w tym miejscu) w końcową część refrenu. Skoro mówimy o szczególnych miejscach w utworze, ten moment występuje potem jeszcze raz, ale warto również zwrócić uwagę na 3:39 i to niby spodziewane wyjście do góry.
Kiedy tak słucham tej piosenki, przychodzi mi na myśl, że Arctic Plateau brzmi trochę tak, jak miód z łyżką dziegciu. Albo jak lato z nią.
Jeśli chodzi o tekst utworu, zacytowałem tu fragmenty odnoszące się stricte do muzyki. Całość piosenki zdaje się być jednak nie tylko o niej. Rzućcie na to okiem sami w wolnej chwili. Pole do interpretacji jak zwykle jest szerokie, tym bardziej, że słowa te są jeszcze bardziej enigmatyczne, niż nazwa zespołu (projektu).
Na koniec obiecane dwa słowa o albumie. Ja Arctic Plateau i Music's Like... poznałem przez Les Discrets. Wszystko za sprawą pewnej EP-ki z 2011 roku. Chodzi o Split EP wydane wspólnie przez oba te zespoły. Krążek zawierał 2 utwory Francuzów i 3 Włocha. Okładka miała chyba dwie wersje, jedna poświęcona bardziej Les Discrets, druga - Arctic Plateau. Jako, że dzisiejszy post nazywa się tak, a nie inaczej, prezentuję tę ostatnią:
Dla mnie jest bardzo ładna. Nie rzuca na kolana, ale jest prosta, estetyczna i dość klimatyczna. Pan na zdjęciu to oczywiście Gianluca Divirgilio. Tak naprawdę wszystko, co słyszycie w Music's Like... to on. Kompozycja, słowa, wokal, gitary, perkusja, bas... Czapki z głów.
Przed wspomnianą EP-ką, Arctic Plateau wydało jedną płytę. A później, nasza dzisiejsza piosenka pojawiła się na drugim jego albumie studyjnym, który zresztą otworzyła. Nosi on tytuł The Enemy Inside i wygląda tak:
Taki trochę jesienny klimat. Zaraz, jesień to przecież takie lato, tylko z kroplą dziegciu! Ta kropla może być w brązowych liściach, a może również być wodą dającą tak niepokojące odbicie, jak to widoczne na obrazku. A wiecie, kto jest autorem tej okładki? Niejaki Fursy Teyssier. Brzmi znajomo? (Jeśli nie, to zapraszam do przeczytania tego posta).
Skoro już tyle razy wspomniałem przed chwilą Les Discrets, a teraz jeszcze Fursyego, chciałbym w tym miejscu w ramach małego postscriptum powiedzieć Wam, że bardzo się cieszę z niezwykle pozytywnego odbioru, z jakim spotkał się poprzedni post (właśnie o Francuzach traktujący). Bardzo się cieszę, że Wam się podobało - zarówno muzyka, jak i słowa, w które udało mi się ją ubrać. Z jednej strony komplementy zawsze są miłe, a z drugiej, tak jak wspominałem w poście inaugurującym tego bloga - ja naprawdę odczuwam radość i szczęście, gdy mogę kogoś zarazić jakimś mniej znanym, a wartym uwagi zespołem i jego muzyką. Dzięki, że jesteście, że tu wchodzicie i czytacie. Nie wahajcie się szczerze komentować, na krytykę również będę starał się być otwarty :)
Wracając zaś do dzisiejszego "tematu" i kończąc już powoli - jaka wydaje się Wam muzyka Arctic Plateau? Jest w niej coś ciepłego, coś, dzięki czemu pasuje szczególnie (podobnie jak Les Discrets) do letnich nocy, ale jest również ta kropla (a może raczej nuta?) dziegciu, prawda? Przewija się ona przez cały utwór, ciągnąc za sobą swój długi ogonek melancholii. Jest trochę jak siwy włos pośród tysiąca swoich kruczoczarnych braci. Może właśnie to ów arktyczny pierwiastek? Arktyczny płaskowyż, z którego widać w oddali ciepłe kraje, ale na którym jest w sumie trochę zimno. Brrrr... Dobranoc :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz