Najwyższa pora, żeby w Nyctatonii zabrzmiał męski głos. Tego wieczoru zapraszam Was na spotkanie z angielską formacją Antimatter i utworem Paranova.
Na początek powinienem napisać krótko, czego możemy spodziewać się w muzyce tej kapeli. Szczerze mówiąc, nie czuję się do końca kompetentny, by o tym mówić, bo poznałem ją stosunkowo niedawno i wciąż mam wiele do odkrycia. Ujmując krótko - rock, mro(c)k i melancholia.
Właśnie Paranova była moim pierwszym kontaktem z Antimatter. Nie wiem jak Wy, ale ja mam duży sentyment do utworów poznanych jako pierwsze - przy praktycznie każdym zespole (o ile oczywiście pamiętam, które to ;) ). Nie z sentymentu jednak dzisiejsza opowieść, raczej - po prostu - z zachwytu. I myślę sobie, że najlepiej będzie, gdy przemówi sama muzyka.
Paranova to piosenka otwierająca wydany w 2012 roku, piąty studyjny album Antimatter, zatytułowany "Fear of a Unique Identity". Ciekawy tytuł, prawda? Równie ciekawa wydaje się okładka:
Jak dla mnie, dość abstrakcyjna, choć bardzo ładna. Strasznie lubię tę kolorystykę - wiecie, taka trochę sepia. Mamy trzy postacie, a raczej ich zarysy. I strach, który sugeruje dopiero tytuł (bez niego niekoniecznie bym się go dopatrzył). Strach przed unikalną osobowością. Czy tak on wygląda? Umówmy się, zapewne nikt z nas się dotąd nad tym nie zastanawiał ;) Zawsze jednak można spróbować! W końcu, gdyby sięgać do filozofii sztuki, dobrze jest, gdy prowokuje ona do refleksji, czyż nie...? Wróćmy jednak do okładki :) Szaro-żółto, abstrakcyjnie, osobowo, a jednak jakby bezosobowo. Tak, jakby ktoś szukał siebie, swojej osobowości. I nie do końca potrafił ją znaleźć. Albo też uciekał przed nią? A ona, w pewnym sensie, prześladowała go? O tym chyba jest cały album, o poszukiwaniu siebie. Unikalnego siebie - nie byle jakiego. Bardziej niż kiedykolwiek podkreślam tu słowo "chyba", bo całość tego krążka muszę wciąż dopiero odkryć. Zanurzmy się teraz w czymś, co znam lepiej, czyli w Paranovie.
W Paranovie, która zresztą otwiera ten album. Dum du du dum... wprowadza nas w niego wyrazista, a jednak jakby skradająca się gitara. Bardzo, ale to bardzo mroczna. I elektroniczne buczenie w tle. Czujecie to? Ten brud, tę ciężkość, którą z sobą niosą? Mnie odruchowo kojarzy się to z jakimś ciemnym tunelem, kanałem... Już po chwili wokół nich owija się trochę niespokojny, ale równy rytm na perkusji, a całość wychodzi odrobinę wyżej; zdaje mi się, że tuż obok przemyka cień trytonu. Błyskawicznie weszliśmy w niemal sam środek akcji. Werbel brzmi jakoś tak wyjątkowo drżąco; jakby walka z samym sobą. Te uderzenia są jak ciąg rur biegnących w głąb tunelu. Jest brudno, ciemno, wokół migoczą stare, pożółkłe (okładka!) żarówki... W całej tej ponurej scenerii dość szybko pojawia się nasz bohater. Jest nim Mick Moss, frontman Antimatter. Jak dla mnie, jego ciepły głos pasuje tu jak ulał. Lubię ten sposób śpiewu, lekko zaciągający momentami, ale bez przesadzania. I emocje lubię, które wyraźnie da się odczuć. Niezmiernie ciekawi mnie, jak Paranova brzmiałaby, gdyby zaśpiewał ją Jonas Renkse z Katatonii - jeden z moich ulubionych wokalistów. Jego z kolei głos jest zimny. Też by tu pasował moim zdaniem. W ogóle cały utwór, a przypuszczalnie i cała muzyka Antimatter, w jakiś sposób kojarzy mi się z Katatonią i jej klimatem. Katatonia to opowieść na inny raz (albo wiele innych razów ;) ), ale z pewnością jest pokrewnie.
W refrenie, w tle, pojawia się imitacja wokalizy wykonywanej przez chórek. Muszę przyznać, że ten zabieg dodaje uroku i patosu. A Mick Moss nadal śpiewa mocno, zdecydowanie i bardzo emocjonalnie - choć przecież wcale nie krzyczy. Powtarzane przez niego "and you're on your own" brzmi trochę jak wycie wilka, nie sądzicie? Albo - przepraszam za porównanie - bezpańskiego psa (bardziej wpisuje się w zbudowaną przez Antimatter atmosferę). Ciekawie prezentuje się wejście w kolejną zwrotkę. Wszystko jakby na chwilę się zatrzymuje. Przy samym tylko syku gazu uciekającego z pękniętej rury - a nie, przepraszam, to talerze perkusji - nasz bohater śpiewa "when the song has gone to..." i na słowo "grain" pojawia się znów cała orkiestra. Piosenka ponownie się rozpędza. Rura zatkana.
Nasz dzisiejszy utwór nie zaskakuje żadnymi wielkimi zmianami. Można
powiedzieć, że jest nieco monotonnie - jak to w kanale, tudzież tunelu.
Tak sobie płynie, trochę właśnie jak gaz w rurach, trochę jak spacer w rytmie
tej nieubłaganej, niemiłosiernie przypominającej o czymś perkusji... Później jest w miarę tak samo. Mamy jeszcze solowe popisy gitar, które wpisują się w atmosferę. I nieco ciężej się robi, nieco większy hałas - tak, jakby myśli kotłowały się jeszcze mocniej.
Tekst utworu jest intrygujący. Jak zresztą sam jego tytuł. Czym bowiem jest paranova? Ktoś, coś...? Osobiście kojarzy mi się z jakimś abstrakcyjnym (okładka!), może nadprzyrodzonym, a może naukowym zjawiskiem. Zagadkowość pasuje do wytworzonego klimatu, nie sądzicie?
Pozwolę sobie zacytować cały tekst piosenki, bo nie jest go wcale dużo. Refren pogrubiłem.
Will the hard or soft target be the one that they take
When the rites are going down?
Will this terrible silence be broken with agitated
Calls to hunt you down?
When the rites are going down?
Will this terrible silence be broken with agitated
Calls to hunt you down?
When the stage is set, the line is drawn
The curtains up, the lights are on
And you're on your own
When the fever's set, the crowd is hot,
The gloves are off, the knives are out
And you're on your own
Where the song has gone to grain
Here the faceless conjugate and breed
Tak jakby ktoś miał być bohaterem jakiegoś przedstawienia, tudzież rytuału. Scena, światła, kurtyna... i samotność? Samotność, bo tłum, widownia zdaje się być nastawiona doń negatywnie. Z drugiej jednak strony oczekują go z pewnym napięciem i dlatego zdaje się on być pod pewną presją. W pewnym sensie polują na niego... jak mocne są słowa "Will this terrible silence be broken with agitated calls to hunt you down?". Ta cisza... niesamowite, ale czuć ją trochę w tej piosence, choć przecież w ogóle w niej nie występuje. Może po prostu smakuje podobnie?
Końcowy wers też jest bardzo intrygujący. "Here the faceless conjugate and breed". To trochę jak ocena, podsumowanie, jakieś większej grupy. Tego tłumu zapewne. Ludzie bez twarzy - masa, czy ludzie nijacy, wręcz wielolicowi?
Tak się można zastanawiać, spacerując sobie brudnymi tunelami zbudowanymi przez Antimatter. Przede wszystkim jednak płynąć sobie wraz z muzyką. Zachęcam do eksploracji i zostawiam dwa zdjęcia zespołu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz